Opis Agnieszki i Doroty
28.04.2018 sobota
Jedziemy pociągiem z Warszawy Centralnej do Brześcia. Pociąg wygodny, jedziemy przez mazowieckie, domy, drzewa, kwitnące bzy, kwitnące drzewa. Nocujemy z Piotrkiem w hotelu Polonia, śniadanko o 7.30. Potem idziemy 10 minut do dworca Centralnego. Tam już czeka cała ekipa - Bispingi Basia i Adaś, Basia siostra Adasia, Teresa, druga siostra Adasia, Basia i Staś Włodkowie, Ania Zwierzewska, Ania i Rafał Lipińscy, Iziowie z Heleną i Marysią, Dorota, Małgosia i Łukasz Niemojewscy, Kinga Potocka, Zosia Wysocka i Tomek Sławiński, Kasia i Tomek Tarnowscy, Mateusz Dawidowski i nasz kierownik pan Andrzej Otrębski.
W pociągu wesoło, wszyscy się zapoznają i od razu Piotrek wyciąga Burbona, bo dziś nasza 34 rocznica ślubu. Humory coraz lepsze, potem Izio wyciąga swoją nalewkę cz. porzeczka, malina, wiśnia i Rafał Lipiński swoją wspaniałą pigwówkę. Potem różne opowieści i o 13.30 przyjeżdżamy do Brześcia. Wysiadamy, pod dworcem czeka na nas autobus, kierowca pan Józef i przewodniczka pani Tatiana. Wsiadamy do autobusu, pani Tatiana cały czas opowiada historię Brześcia. Mijamy wsie, pełno kwitnących bzów, drzew, dużo skromnych domków drewnianych, ładnych. Dojeżdżamy do Czernawyczów, gdzie jest kościół fundowany przez Radziwiłła sierotkę w XVI w. Kościół ładny, szczególnie delikatne sklepienie o błękitnym kolorze i boczny ołtarz św. Antoniego.
Jedziemy dalej, upał w autobusie, wszyscy półprzytomni. Dojeżdżamy do Kobrynia, ładnego miasteczka, choć bez specjalnego wyrazu. Idziemy przed muzeum Suworowa, chyba jednego ładnego budynku tutaj. Suworow słynął z okrucieństwa i z tego, że stłumił powstanie kościuszkowskie. Nie wchodzimy do muzeum, a idziemy w poszukiwaniu toalety do pobliskiego hotelu. Jedziemy teraz do Hruszowej, gdzie jest mieszkała Maria Rodziewiczówna. Wiocha zabita dechami, zaraz przybiegają dzieci. Oglądamy wielkiego dęba Dewajtisa i pomnik poświęcony pisarce. Jest parę budynków z okresu świetności, ale zniszczone i opuszczone. Piękny wieczór, jedziemy przez pola, wielkie przestrzenie, małe drewniane domki.
Znów impreza w autobusie, pijemy wódkę białoruską brzozową solo lub z sokiem jabłkowym i pomidorowym. Opijamy naszą 34 rocznicę ślubu i urodziny Małgosi Niemojewskiej. Dojeżdżamy do Janowa Poleskiego, miejsca śmierci męczeńskiej św. Andrzeja Boboli. Małe miasteczko, bardzo czyste, należące przed wojną do Ordów. Tu mieszkał Napoleon Orda, rzeźbiarz, artysta. Zatrzymujemy się przy kościele św. Andrzeja Boboli. Obok kościoła kamień upamiętniający miejsce śmierci św. Andrzeja Boboli. Kościół otwiera bardzo miły uśmiechnięty ksiądz i opowiada o swojej parafii gdzie ma kilkudziesięciu parafian. Jest na Białorusi od 2006 r. W kościele są przedwojenne relikwie świętego. Modlimy się z księdzem i całujemy relikwie i serdecznie się z księdzem żegnamy. Jest już 20.30 tutejszego czasu jedziemy dalej, znów wielkie przestrzenie, pola, kwitnący rzepak, lasy sosnowe i wspaniała pogoda.
O 21.30 tutejszego czasu dojeżdżamy do Pińska i do naszego hotelu. Hotel to jakiś barak z lat 70. Idziemy na kolację. W wielkiej sali muzyka gra na ful, przy stolikach siedzą ludzie i świętują czyjeś urodziny. Są tańce i głośna muzyka rąbie tak że nie da się rozmawiać. Jesteśmy głodni i zmęczeni. Dostajemy surówkę z kapusty, potem barszcz ukraiński, mięso z kartoflami i na koniec tort na urodziny Małgosi i herbatę. Wszystko b dobre. Po kolacji dostajemy pokoje i o 23.30 idziemy spać. Pokoje okropne, obdrapane, dywan brudny, z umywalki cieknie, świecąca firanka i ogólnie syf. Ale jest łóżko i ciepła woda, to i tak szczęście. Tak się kończy pierwszy dzień na Białorusi.
29.04.2018 niedziela
Noc burzliwa. Mimo, że śpimy na 9 piętrze, to muzyka łupie tak jakbyśmy byli na I piętrze. Piotrek otwiera okno i ludzie drą się pół nocy. W pokoju wszystko brudne, umywalka cieknie, ręczniki jak serwetki, ale jest ciepła woda i pościel w konwalie ! W końcu jakoś zasypiam i śpię do 7.30. Wstajemy idziemy na śniadanie. Głównie kotlety, ale są też surówki, jajka na twardo, naleśniki, kasza gryczana. Po śniadaniu zbiórka o 9 i idziemy na spacer po Pińsku. Pani Tatiana, nasza przewodniczka opowiada nam o mieście. Było to żydowskie miasto przed wojną, pięknie położone nad Prypecią, widać jeszcze założenie miasta. Szerokie ulice. Idziemy główną ulicą im. Lenina, a pani opowiada o różnych domach. Jest pałac Skirmuntów i Butrymowiczów teraz pałac ślubów, piękny niegdyś, teraz brzydko odnowiony. Pałac miał wspaniały widok na Prypeć i jej rozlewiska, ale w czasach komunistycznych walnęli na przeciwko pałacu ohydny blok, który skutecznie zasłonił widok. Idziemy ulicą Lenina oglądając różne domy. Dochodzimy do katedry Franciszkanów i tam o 10.30 jest Msza św. po białorusku. Kościół piękny barokowy. Najbardziej podoba mi się kolorystyka ołtarzy. Główny ołtarz w różnych kolorach zieleni, boczne też zielono-złote z obrazami MB i św. Franciszka z Asyżu. Jest też obraz MB z grzywką. Msza św. z chrztem taka jak w Polsce, nawet pieśni takie jak u nas, ale po białorusku. Po Mszy św. z Kingą idziemy do cukierni kupić jakieś specjały pińskie.
Autobusem dojeżdżamy do hotelu, zabieramy walizki i ruszamy w drogę. W autobusie pijemy zdrowie Małgosi koniakiem bułgarsko-mołdawskim 7 gwiazdkowym. Słońce wali, a my pijemy i poprawiamy żurawinówką słodką białoruską.
Dojeżdżamy do Łohiszyna, gdzie jest ceglany kościół neogotycki z cudowną MB Poleską. Obraz piękny, w złotej ramie, MB ciemna. Za kościołem cerkiew.
W Łohiszynie oglądamy jeszcze dom starców prowadzony przez księży Orionistów. Kierownikiem jest miejscowy Białorusin, pensjonariuszy ok. 40. Dom czysty, prawosławni i katolicy razem w pokoju. Zostawiamy datek i jedziemy dalej. Znów wielkie przestrzenie, pola i lasy na horyzoncie. Śliczne malutkie drewniane stare domeczki.
Po drodze oglądamy stary cmentarz z kamienną kaplicą z 1859 r. Bardzo zniszczony, drzewa w większości wycięte. Stare sosny częściowo się ostały i pięknie szumią. Polskie nazwiska na nagrobkach, większość niestety nie istnieje.
Dojeżdżamy do Kossowa, oglądamy biały kościół z MB Łaskawą, słynącą łaskami szczególnie dla chorych na raka i kobiet mających problem z macierzyństwem. Modlimy się więc w naszych intencjach. W kościele był ochrzczony Tadeusz Kościuszko, można zobaczyć jego akt urodzenia. Jedziemy do muzeum Tadeusza Kościuszki w Mereczowszczyźnie gdzie się urodził i mieszkał do 9 roku życia. Miła przewodniczka opowiada romantyczną historię jego życia. Na przeciwko dworku Kościuszki, który nie jest oryginalny, bo stary się spalił, stoi wielki pałac Pusłowskich w stylu neogotyckim. Wracamy do naszej puszki, czyli nagrzanego autobusu.
Dojeżdżamy do Baranowicz, oglądamy cerkiew prawosławną Pokrowy z mozaiką przywiezioną z warszawskiej cerkwi na placu Saskim, a potem rozebraną.
Wreszcie jedziemy na obiad. Jemy w budynku komunistycznej partii. Na przeciwko restauracji pomnik Lenina. Dostajemy sałatkę pomidorowo-ogórkowo-cebulową z jogurtem, rosół z jajkiem i grzankami, na drugie kotlet schabowy z serem i pieczarkami i jarzynki gotowane. Na deser kiepskie ciasteczko i kawa, herbata. Zadowoleni jedziemy do sklepu. Tu wszyscy kupują alkohole i bieżące jedzenie. Ja kolorowankę z naklejkami i chałwę, Piotrek piwo i wino. Zachwyceni jedziemy do hotelu.
Hotel w lesie, dojeżdżamy o 21.30. Barak w lesie, mamy jak najgorsze oczekiwania ale okazuje się nie tak źle. Pokoje czyste, jest łazienka, ciepła woda, cicho i widok na las, ale na razie ciemno. O 22 idziemy do lasu na szaszłyki. Pod wiatką są już zimne szaszłyki, chleb, surówka z kapusty, pomidory i ogórki. Mimo, że nie jesteśmy głodni jemy te szaszłyki, popijamy winem mołdawskim i białoruską wódką. Gadamy i o 23.30 idziemy z powrotem do hotelu.
30.04.2018 poniedziałek
Noc dobra, cicho, chłodno śpimy dobrze. Budzę się o 7.15, wstajemy, idziemy przed śniadaniem nad jezioro. To 5 minut od hotelu. Jezioro piękne, czyste, piaszczyste zejście. Wstają mgły, ptaki śpiewają i łabędź płynie w poprzek. Na horyzoncie las. Wracamy na śniadanie, które jest w stołówce. Mamy po parówce, omlet zimny i naleśniczki z serem też zimne. W nocy padało, rano trochę chłodno, ale słońce świeci.
Jedziemy do Żyrowic, to jest białoruska Częstochowa, duży zakon. Tu jest MB Żyrowicka, która została znaleziona w XV w przez pastuszków na drzewie gruszkowym. Zasłynęła cudami i zaczęto budować cerkiew. Potem kult się rozszerzył. Obrazek MB jest w kamieniu malutki, ma z 5 cm. Umieszczony przy ikonostasie, można ją całować i modlić się przed Nią. Po soborze oprowadza nas młody kleryk bardzo miły, wesoły, Polak z pochodzenia. Oglądamy cały sobór, kilka cerkwi, całość robi pobożno święte wrażenie.
Jedziemy do Różanej. To malutkie miasteczko, uśpione. Kupujemy rzodkiewki i ogórki kiszone i idziemy do kościoła, gdzie jest epitafium poświęcone Bolesławowi Bispingowi, a ufundowane przez jego przyjaciela Aleksandra Sapiehę. Robimy zdjęcia Bispingom na tle epitafium. Potem oglądamy ruiny pałacu Sapiehów. Jest imponujący, ale niestety kompletnie zniszczony. Piękne arkady półokrągłe. Z frontu odnowiona brama i dwa budynki po bokach. Upał coraz większy. Pani coś opowiada a my śpimy jak niemowlęta z powodu głównie upału, ale i wieku i rozlicznych imienin i urodzin. Dojeżdżamy do Wołkowyska, gdzie jest piękny, duży klasycystyczny kościół. Oglądamy tylko przez kratę, bo zamknięty.
Przyjeżdżamy do Strubnicy i znajdujemy kościół. Kościół drewniany z XVIII w pięknie położony na wzgórzu. Wchodzimy schodami na wzgórze, wspaniały widok naokoło a skowronki śpiewają jak oszalałe. Za kościołem pełno grobów rodzinnych Bispingów, 3x pra dziadka Adasia i wiele innych. Świetnie utrzymane, wyporządkowane. Palimy świeczki Adaś opowiada who is who. Robimy zdjęcie Bispingów na schodach i wszystkich razem. Ksiądz wpuszcza nas do środka. Kościół oryginalny, nie ruszony od 1760 r. Ciekawa i wspaniała historia dzielnych mieszkańców, którzy pilnowali kościoła przed zburzeniem od czasów wojennych do 1990 r. Kobiety siedziały na stopniach kościoła i nie dopuszczały obcych.
Jedziemy do Strubnicy i oglądamy pozostałości po majątku Bispingów. Zostały ruiny budynków gospodarczych. Ania Zwierzewska opowiada jak jej Mama tu mieszkała i wszystko pamiętała.
Przyjeżdżamy do Zelwy. To małe miasteczko z pomnikiem Lenina na środku, czyste i przestronne. Tu jemy obiad w restauracji. Mamy sałatkę na entré, potem rosół z pulpecikami, kotlet z kartoflami i jarzynkami i na deser tort na cześć urodzin Basi Włodek. Wszystko b dobre. Śpiewamy Basi sto lat, a Adaś nawet la cucaracha. Potem idziemy do hotelu. Dostajemy pokoje wygodne i czyste. Jesteśmy zachwyceni. Wieczorem spotykamy się na degustację sała, czyli słoniny i wódki. Ja już nic nie jem i nie piję, bo nie mogę. Adaś czyta fragmenty wspomnień swojego pradziadka Jana Bispinga o jarmarkach w Zelwie, które trwały od św. Anny do końca sierpnia. Był to głównie jarmark koński, ale zjeżdżało się masę ludzi i zabawom nie było końca. Potem jeszcze spacer po Zelwie i idziemy spać.
1.05.2018 wtorek
Śpimy dobrze, choć o 6 rano śmieciarka pod oknem nas budzi. Wstajemy wcześnie, śniadanie o 7.45. Znów piękny słoneczny dzień. Na śniadanie we wczorajszej restauracji dostajemy kotlet mielony z kaszą gryczaną. My mamy jeszcze rzodkiewki. Po śniadaniu instalujemy się w autobusie i jedziemy na północ w kierunku Grodna. Zatrzymujemy się w Werejkach, kościele ufundowanym przez Aleksandrę Bisping w 1848 r. Wita nas ksiądz Walery, proboszcz, który opowiada historię kościoła. Kościół był zabrany na cerkiew i oddany w 1990 r. Wielki kościół w stylu klasycystycznym z kolumnami wielki jak na małą wieś. Na Mszę św. przyszło dużo miejscowych mieszkańców. Msza św. wzruszająca w intencji rodziny Bispingów, naszej wycieczki i Ani Donimirskiej, która ma dziś urodziny. Msza koncelebrowana przez dwóch księży Walerych i dobre kazanie o św. Józefie, który dziś jest patronem - o ufności Panu Bogu i pracowitości. Po Mszy św. schodzimy do podziemi kościoła gdzie byli początkowo chowani Bispingowie, potem przeniesieni. Po Mszy św. idziemy na plebanię na kawę. Ksiądz serdecznie zaprasza. Dostajemy kawę, ciasteczka, sok brzozowy. Potem jedziemy do kaplicy prawosławnej ufundowanej przez Aleksandrę Bisping dla jej męża, który był prawosławny i na cmentarz pięknie położony nad jeziorem. Wstępujemy do starej plebanii, która zadziwia nas swoim rozmiarem. Wygląda jak dwór, jest drewniana, rozległa z dużym murowanym frontonem. Potem oglądamy jeszcze pomnik Switłocza, męża Aleksandry na przeciwko kościoła. Żegnamy księdza Walerego proboszcza i jedziemy do Massalan. Massalany to majątek rodowy Bispingów. Miejsce piękne, widoki cudne, a najpiękniejsze odgłosy ptaków, bo na przeciwko domu jest wielkie jezioro, teraz porośnięte trzciną. Dom jest siedzibą sowchozu, budynek zeszpecony okropnie, z przodu wybudowany barak z białej cegły. Chodzimy wokół domu, wchodzimy do środka. W biurze Dziadka Adasia gabinet dyrektora sowchozu.
Na przeciwko pałacu kaplica , do której jedziemy i stąd piękny widok i odgłosy żab i ptaków. Ksiądz miejscowy opowiada jak tu niszczą to bramę, to pomnik św. Jana Nepomucena.
Jedziemy do cerkwi prawosławnej ufundowanej przez Bispingów. Wita nas batiuszka (prawosławny ksiądz) z żoną, jest z nami 2 księży katolickich. Batiuszka opowiada o cerkwi. W środku piękny skromny ikonostas i 2 oryginalne ikony z czasów Bispingów. Po zwiedzeniu robimy wspólne zdjęcie z batiuszką, Bispingami i 2 księżmi katolickimi, którzy nie zawsze są w łasce prawosławnych.
Jeszcze wstępujemy do kościoła w Ejsmontach Wielkich, gdzie nasz ksiądz przewodnik jest proboszczem. Tu był ochrzczony Jan Bisping, ojciec Adasia, Teresy i Basi i matka Basi Elżbieta Bisping. Witają nas parafianki, stare babcie, wzruszone. W kościele tablica poświęcona dziadkom Adasia, a przed kościołem wielki pomnik żeliwny z herbami Bispingów. Palimy świeczki, mówimy Anioł Pański i jedziemy dalej, teraz na obiad. Obiad w stołówce wspaniały - zupa rosół z jarzynkami i pulpetami z białoruska zwanymi frykandelkami, sałatka, potem jak zawsze kotlet schabowy z serem na wierzch, kartofle puree, sałatka, potem ciepły karczek i na deser pączki, ciasto, kawa, herbata. Na koniec wódka polka. Są toasty Adasia w podziękowaniu za obiad, Izia, Piotrka, znów Izia. Panie ze stołówki nas obsługują a mięso pochodzi z lokalnego sowchozu. Po obiedzie idziemy do muzeum i skansenu. Szczególnie piękne tkane makaty lokalne. Teraz jedziemy do Bohatyrowicz. Burza, deszcz kropi, idziemy polną drogą z asfaltu do miejsca nad Niemnem, gdzie jest grób Jana i Cecylii z powieści Orzeszkowej Nad Niemnem. Jest to piękne miejsce wśród pól i lasów. Żegnamy naszego miłego księdza Walerego i dziękujemy za opiekę i gościnność.
Wieczorem dojeżdżamy do Grodna. Z pól, łąk i lasów wjeżdżamy w duże miasto. Najpierw są bloki, potem coraz ładniej i nasz hotel jest całkiem w centrum. Bierzemy walizki i dostajemy wspaniałe pokoje. My dwa 1-osobowe, ale śpimy w jednym, bo łóżko jest dość szerokie. Jedziemy na kolację do restauracji Lamus. W ogóle nie jesteśmy głodni po uczcie z księdzem, ale jemy zupkę grzybową. Ja już rezygnuję z drugiego, tym bardziej że znów jest kotlet z serem na wierzchu. Na deser tort z okazji urodzin Ani i szampan. Siedzimy na górze w restauracji i upał straszny. Na dole tańce. W trakcie kolacji przychodzą znajomi Adasia z Grodna, bibliotekarze i historycy po kolacji idziemy z nimi na nocny spacer po mieście. Grodno jest bardzo ładne. Główna ulica oświetlona, wszystkie kamienice odnowione. Idziemy do starego zamku i nowego pałacu nad Niemnem. Wracamy do hotelu o 22.30.
2.05.2018 czwartek
Jesteśmy w Grodnie. Rano o 7 poszliśmy na Mszę św. w katedrze. Katedra przepiękna, wspaniały ołtarz główny, ołtarze boczne, mnie zachwycają konfesjonały inkrustowane i wbudowane w ścianę. Modlimy się za Olesia, dziś ma wizytę u onkologa i wynik tomografu. Jemy śniadanie, potem spacer po Grodnie, stary zamek, nowy zamek nad Niemnem, stara synagoga, główna ulica Sowietskaja, dawna Szwajcaria i ogród botaniczny. Potem cerkiew.
Jedziemy do Szczuczyna, oglądamy pałac Druckich-Lubeckich, w którym teraz szkoła muzyczna, z tyłu bloki. W miasteczku kościół św. Teresy i klasztor Pijarów. Młody ksiądz pokazuje kościół i opowiada jak to było za czasów komunizmu. Zamknęli kościół w 60 latach i ludzie odmawiali różaniec nie było księdza. Oddali kościół w 1988 r. Teraz jest kościół, szkoła i klasztor.
Następny przystanek to Stare Wasiliszki, dom w którym urodził się Czesław Niemen. Mały, niepozorny domeczek, gdzie w 1939 r. urodził się Czesio. Starszy pan opowiada nam historię jego życia. W dwóch izbach są pozbierane jakieś sprzęty, zdjęcia, zeszyty Czesława. Na koniec pan puszcza nam Dziwny jest ten świat w czasie jego występu na dvd i z płyty. Wzruszające.
W Lidzie idziemy na zamek, gdzie na dziedzińcu jest występ rycerzy z różnych epok. Występ długi, nudny i jest zimno. Przemówienia, opowieści, w końcu po 40 minutach wychodzimy. Jedziemy na kolację.
Kolacja w knajpie, nic ciekawego. Jemy dobrą zupę z frykandelkami, sałatkę i placki ziemniaczane z sosem mięsnym. Jedziemy do hotelu Kontinental. Tu my dostajemy największy apartament z tarasem, barem i wielką sypialnią. Zapraszamy wszystkich na wieczór do nas. Jest herbata w szklankach, koniak, wino, wódka, czekoladki i chałwa. O 22.30 wszyscy się rozchodzą. Idziemy spać.
3.05.2018 czwartek
Śpimy w naszym wielkim apartamencie. Rano wstajemy i o 8 zbiórka. Czekamy na autobus, który gdzieś zabłądził i jedziemy do Lidy ma śniadanie. Tu w nocnym barze jemy śniadanie. Po śniadaniu żegnamy się z wszystkimi i czeka na nas już mąż recepcjonistki z hotelu swoim samochodem, który zawiezie nas na lotnisko do Mińska.
Żegnamy się z Adasiem, wszystkimi po kolei. Żal wyjeżdżać zostawiać grupę przyjaciół i nie dokończyć zwiedzania Nowogródka, Nieświeża, Miru, ale tam w Polsce ważne sprawy czekają i Matka Boska w Lourdes.
Jedziemy z panem do Mińska przez Nowogródek, widzimy z samochodu ruiny zamku, piękne kościoły na rynku w Nowogródku i muzeum Mickiewicza. Krajobraz piękny, rzadkie wsie, z drewnianymi domkami, kwitnące sady i bezkresne łąki z kwitnącymi mleczami. Sielski pejzaż mickiewiczowski.
Przejeżdżamy przez Mir, gdzie jest zamek Radziwiłłów, wielki, odnowiony, chluba Białorusi. Oglądamy z daleka.
Dojeżdżamy do lotniska o 12.20. Mamy jeszcze ponad 2 godz. do odlotu.
Po śniadaniu w restauracji naprzeciwko zamku w Lidzie pożegnawszy Agnieszkę i Piotrka wyruszyliśmy do Nowogródka, jadąc przez malowniczą okolicę i przekraczając sielsko wijący się i nieuregulowany Niemen. Po drodze minęliśmy Brzozówkę z ogromną hutą szkła. Zwiedzanie Nowogródka zaczęliśmy od kościoła pod wezwaniem Michała Archanioła, gdzie pojawił się młody człowiek, jak się okazało ksiądz, z którym umówiliśmy się na mszę św. po zwiedzeniu dworku Mickiewicza. Oprowadzał nas sam dyrektor, paneczek nikczemnej postury, z widocznymi brakami w uzębieniu. Muzeum niewielkie, trochę zdjęć, portretów, książek i mebli. Zaraz potem uczestniczyliśmy w umówionej Mszy św. w intencji Agnieszki, Oli i Marcysi, córki Łukaszów, dzisiejszej solenizantki. Izio przeczytał czytanie, a bohatersko Helena świetnie zaśpiewała psalm. Ksiądz podkreślił święto i rocznicę Konstytucji. Kolejny etap zwiedzania to Wzgórze Zamkowe z pomnikiem Mickiewicza, kopcem Mickiewicza (ze wspaniałym widokiem), usypanym w ciągu 7 lat rękami, a nawet przysłaną ziemią między innymi z Chile. Obok ruiny zamku, zrekonstruowana wieża (przykryta blachą). Dalej pojechaliśmy do kościoła farnego pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego z sarkofagiem Sióstr Nazaretanek, które w 1943 oddały życie za zakładników z Nowogródka. Odwiedziliśmy też na chwilkę klasztor Sióstr Nazaretanek, a raczej klasztorną łazienkę. W Nowogródku jest też meczet. Dalej przez białoruską "szwajcarię" (nowogrodszczyzna) ruszyliśmy nad jezioro Świteź, pięknie położonego wśród lasów. W otmęty wody rzucili się Tomek i Izio. Niestety nie zostali wciągnięci przez świtezianki. Przejechaliśmy przez Horodyszcze, wieś z prześlicznymi drewnianymi domkami tatarskimi, postawionymi prostopadle do drogi. Jadąc szlakiem Mickiewicza dotarliśmy do Zaosia. Ładnie zrekonstruowane obejście. We dworku kilka urządzonych pokoi, apteczka i kuchnia. Położone ślicznie, "wśród pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem". Było dosyć gorąco, autobus nagrzany, a my nie mogliśmy wyruszyć bowiem brakowało czterech Panów. Wdzięk naszych kompanów tak zachwycił przewodnika, że porwał Ich do siebie podejmując nalewką i sałem. Zjawili się dosyć rozweseleni i zadowoleniu z takiego obrotu akcji. Z Zaosia wyjechaliśmy do Mira, zwiedzać zamek Radziwiłłów, ogromny, odrestaurowany obiekt. Oprowadzała nas młoda dziewczyna mówiąca po białorusku, raczej w szybkim tempie obejrzeliśmy dosyć liczne sale z portretami, mapami, starodrukami, bronią, porcelaną i meblami. Zmierzając ku parkingowi podziwialiśmy przepiękne odbicie zamku w tafli wody, okalającego go stawu. Lekko ugotowani, bo ciągle gorąco dotarliśmy do autokaru i przejechawszy kilkaset metrów znaleźliśmy się na ryneczku w Mirze. O dziwo to my czekaliśmy na kolację, a nie kolacja na nas. Mogliśmy oglądnąć rynek, który z jednej strony ma cerkiew, z drugiej kościół, a trochę w bok synagogę. Znowu zaskoczenie, bo na kolację dostaliśmy zupełnie inne potrawy, niż te, którymi nas codziennie podejmowano, barszcz ukraiński, a potem rodzaj zapiekanki z kartofli, mięsa i grzybów (potrawa typiczna). Pijącym, piwo zafundował Staś. Chwilkę jeszcze posiedzieliśmy w restauracyjnym ogródku i udaliśmy się do Nieświeża. Małe, ale jak wszędzie bardzo czyste miasteczko, tradycyjnie soc-hotel, ale zgodnie z regułą porządniejszy od poprzedniego. Na wstępie kilka przygód spotkało Adasiów. Najpierw dostali zamieszkany pokój (z polskim paszportem na wierzchu), potem pusty pokój, za to bez wody, ale według zasady do trzech razy sztuka za trzecim razem się udało. Część ekipy po zakwaterowaniu w przydzielonych pokojach spotkała się w hotelowym barze.
Przedostatniego dnia po śniadaniu wyruszyliśmy zwiedzać Nieśwież. Zaczęliśmy od ratusza na rynku, dalej Brama Słucka, potem barokowy kościół Bożego Ciała, aż wreszcie aleją na grobli dotarliśmy na dziedziniec pałacu, też Radziwiłłów. Oprowadzała nas znowu młodziutka przewodniczka, tym razem mówiąca po polsku. Udostępnionych jest wiele komnat, w kilku piece kaflowe z herbem Radziwiłłów, oczywiście portrety, meble, porcelana, przedmioty liturgiczne, a nawet maszyny z wyposażenia sali teatralnej. Jest też kaplica, sala myśliwska z ciekawymi trofeami i zbrojownia. Zwiedzanie zakończyliśmy spacerem po parku. Nie wszyscy mieli siłę i ochotę na spacer i wylądowali na chłodzącym piwie. Kolejny etap zwiedzania Nieświeża to krypta z grobami Radziwiłłów, na zobaczeniu których zależało rodzinie Bispingów. I tu nastąpił zgrzyt, ksiądz (jak się później okazało Litwin) nie chciał otworzyć krypty. Po długich prośbach, perswazjach i ostrych słowach zmiękł (po telefonicznej rozmowie Adasia z proboszczem) i krypta została udostępniona. Odmówiliśmy wspólnie wieczne odpoczywanie przy tablicy ostatniego pochowanego tu Radziwiłła, obejrzeliśmy pokaźną ilość drewnianych trumien i rozstaliśmy się z niesympatycznym księdzem. Spod kościoła autokar zabrał nas do Mińska, gdzie stosunkowo wcześnie zjedliśmy naszą tradycyjną obiado-kolację i zostaliśmy zakwaterowani jedni na X-tym, inni na XI-tym piętrze XX-to piętrowego hotelu Belarus. Mieliśmy wspaniałe widoki na Mińsk i Świsłocz. Po przyjeździe pod hotel rozstaliśmy się z panią Tatianą, która dostała wspaniałe prezenty zorganizowane przez Zosię i Kingę. Po krótkim odpoczynku lub prysznicu część ekipy poszła obejrzeć miasto i poczuć jego atmosferę "by night". Piątek, ciepły wieczór, więc tłumy, głównie młodzieży bawiły się w ogródkach piwnych, na ulicach i bulwarach. Miasto wspaniale oświetlone, zrobiło wrażenie europejskiego.
Sobotę zaczęliśmy śniadaniem o 7-ej rano, szwedzki stół z niewyobrażalną ilością potraw zimnych, ciepłych, słodkich i owoców. Zwiedzanie z panią Kamilą zaczęliśmy od Wyspy Łez utworzonej na Świsłoczy ku pamięci żołnierzy poległych w Afganistanie. Stamtąd poszliśmy zobaczyć Troickie Przedmieście (nieliczne, pastelowe kamienice i wąskie uliczki), a potem Górne Miasto "starówkę" (kościół sobór katedralny Ducha św. z charakterystycznym zielonym dachem, cerkiew św. Ducha, ratusz, katedra Najświętszej Maryi Panny, hale targowe). Jadąc główną arterią Mińska Prospekt Niepodległości, która zaczyna się na Placu Niepodległości(czynny kościół katolicki św. Szymona i św. Heleny, oglądane przez okno). Pod placem znajduje się trójkondygnacyjne centrum handlowe. Jadąc do Kuropat (miejsca masowych egzekucji dokonanych przez NKWD) podziwialiśmy wspaniałą socjalistyczną architekturę i chlubę Łukaszenki nowoczesny gmach Biblioteki Narodowej. Kuropaty zrobiły oczywiście przykre i przygnębiające wrażenie. Mnóstwo symbolicznych grobów z drewnianymi krzyżami, bezimiennych ofiar masowych egzekucji NKWD. Pomodliliśmy się wspólnie i na chwilę rozeszliśmy, by samotnie jeszcze podumać. Lotnisko mińskie jest oddalone 60 km od miasta. Kuropaty nas do niego przybliżyły. Krótki lot i koniec naszej niezapomnianej wyprawy, którą uświetniło doborowe towarzystwo, pani Tatiana, nasza przewodniczka i wspaniała pogoda.