Ta strona używa ciasteczek (cookies). Korzystanie z niej oznacza zgodę na ich używanie.

Polowanie na zające - Węgry 2024

Polowania na zające zawsze powodują u mnie powrót do wspomnień z lat dziecinnych.
Pierwszego zająca strzeliłem mając dwanaście lat. Teraz jest to nie do pomyślenia, nie mówiąc już o nie konstytucyjnych przepisach, o kształtowaniu dzieci przez rodziców, czy też nagonki w szkole. Ja byłem z tego faktu szalenie dumny i wszystkim o moim zającu opowiadałem.
Tym razem na polowanie na Węgry, udaję się razem z Wackiem i Witkiem. Witek przyjeżdża do Krakowa swoim samochodem i na drugi dzień zabiera nas na wspaniałą ucztę myśliwską. Organizatorem jest Firma Myśliwska Pani Kasi, która wraz z tłumaczem języka węgierskiego jest naszym wspaniałym opiekunem. Pani Kasia od prawie dwudziestu lat organizuje wyjazdy grup z Polski na Węgry i w każdym sezonie ma kilka takich polowań. My w tym roku zostaliśmy dołączeni do grupy 9 Francuzów z okolicy Lille.
Na miejscu dojeżdżamy do hotelu Termalhotel w miejscowości Martfu.
Polowanie ma się odbyć w dniach 5÷8.11.2024. (2 dni polowania, 4 dni pobytu),  w Kole Łowieckim „Hivatasos Vadasz”.
Rano jesteśmy gotowi na wyjazd do łowiska. Jedziemy dwoma busikami i mamy nadzieję na piękne łowy. Pogoda wyśmienita, od kilku tygodni nie padał deszcz, ziemia sucha. Teren płaski - albo zasiewy zimowe, albo tereny po skoszonej kukurydzy, albo niestety orki, które są trudne do przejścia, ale najbardziej obfite w zające. Brak jakichkolwiek ptaków drapieżnych, nie wspomnę już o lisach. W łowisku nie ma też kotów i wałęsających się psów. Teren jest idealnie przygotowany do hodowli drobnej zwierzyny.
Pędzenia odbywają się „czeską ławą”.  Mioty są długie - średnio trzy do pięciu kilometrów. Stajemy na flance - myśliwy oddalony od linii o 100 metrów z lewej strony, potem myśliwy idący jako pierwszy w linii, potem dwóch miejscowych myśliwych (bez broni ale z psami - najczęściej wyżłami węgierskimi), kolejny myśliwy, następnie dwóch węgierskich myśliwych i tak zajmujemy pas około 500-600 metrów, kończąc myśliwym na flance z prawej strony. Ruszamy powolutku do przodu i zające zrywają się spod nóg z tym, że często też do tyłu. Strzelamy idąc. Dla polskiego myśliwego jest to trudne polowanie, ponieważ nie jesteśmy przyzwyczajeni do strzelania do uchodzących szaraków. Zając po strzale albo zostaje na miejscu, albo jeżeli jest postrzelony, to wysłany przez węgierskiego myśliwego pies, po krótkim pościgu dochodzi go i aportuje.
W pierwszym dniu strzeliliśmy 166 zajęcy, a w drugim 104, co dało wspaniały wynik 270 zajęcy, w tym nasza trójka Polaków w obu dniach strzeliła 50 zajęcy.
Po polowaniach dwa razy został ułożony pokot, przypominając mi pierwsze moje polowania niedaleko Proszowic, w latach siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdzie strzelaliśmy ponad sto zajęcy na jednym polowaniu. Odbyła się też uroczystość chrztu kliku kolegów z Francji, którzy pozyskali pierwsze zające w życiu. Ten rytuał jest na Węgrzech odmienny od naszego. Myśliwi klęcząc przy pozyskanym zającu, wystawiają swoją tylną cześć ciała, która symbolicznie zostaje zbita rózgą.