Rykowisko w Rudniku nad Sanem 8÷11 września 2025
Cały rok czekamy na ten moment, przygotowania zaczynają się prawie od Świat Bożego Narodzenia, kiedy to wysyłamy prośby o możliwość polowania. Następnie akceptacja i umowa do podpisu, zapłata zaliczek i już czekamy na termin wrześniowy i najchętniej na telefon kol. Krzysztofa, że byki już zaczynają ryczeć.
Tak samo było w tym roku.
Pojechałem, tym razem sam, ponieważ mój przyjaciel Izio, musiał wcześniej być w Krakowie.
Przyjazd, przywitanie z osobami, których rok nie widzieliśmy, szybki obiad przygotowany przez Panią Zosię i o godzinie 17:30 pierwszy wyjazd. I ta niewiadoma, czy ryczą, czy pogoda jest OK itd.
Pierwszy wieczór jest dość pochmurny i bardzo ciepły, czyli pogoda nie na rykowisko. Jedziemy na stare stawy hrabiego Tarnowskiego, które od II Wojny Światowej nie są użytkowane. Wsłuchujemy się w koncert rykowiska, które jeszcze nie w pełni, jest i tak najwspanialszą muzyką dla myśliwego. Widzimy byki, ale już dość późno i nie są one na 100% rozpoznane. Po drodze spotykamy „fotografów”, którzy przyszli fotografować rykowisko, powodując (jak zawsze) płoszenie jeleni.
Telefon pokazuje mi, że rozpoczęliśmy rykowisko od moich 15104 kroków (dystans 11,4 km) - jak na początek wynik niezły.
Ranek „Panek” mawiali starzy myśliwi, trochę mgły i niestety większość terenu zupełnie cicha.
Wieczorem jedziemy znowu na stawy (Jeżowe - groble) i tutaj wsłuchujemy się w wielki koncert. Jest trochę wilgotno, a ja już mam kilka wyjść w nogach. Jednak ryk byków powoduje, że nie czuję zmęczenia.
Już trochę po zachodzie słońca i zaczyna zapadać zmrok, gdy podchodzimy pięknego starego byka. Byk pomrukuje i jego sylwetka jest piękna w lunecie mojego sztucera. Strzał przerywa na chwilę koncert jeleni. My po strzale udajemy się na zestrzał i farba kieruje nas w kierunku leżącego byka. Pan Krzysztof poszedł po pomoc w transporcie do chłodni. Ja zostaję przy byku. Noc już szybko zapada i po dobrej chwili zaczyna wyłaniać się z pomiędzy drzew blask księżyca. Jest krótko po pełni, ale księżyc oświetla cały teren jakby był dzień. Po powrocie na kwaterę patrzę na telefon i widzę, że zrobiliśmy dzisiaj ponad 11 km.
Na drugi dzień rano - znowu kompletna cisza. Siadamy na zwyżce i obserwujemy las. Nagle widzimy kapitalnego byka z dwoma łaniami. Niestety byk nie ryczał i nie zdążyłem z przygotowaniem się do strzału.
Przebieg tego rykowiska, był właściwie taki jak inne i już dużo osób napisało podobne teksty. Ale mi został jeszcze jeden wieczór, który miał być inny niż pozostałe. Kol Krzysztof ma upatrzonego wspaniałego byka na Gliniance. Jedziemy już z myślą tylko o nim i siadamy na małej ambonce (Ulanów - Wólka Bielińska).
Zaczyna zapadać zmrok, widzimy dużo łań - za pierwszymi wychodzi byk, ale młody, później następne łanie i następny byk - też młody. Czas bardzo nagli i wreszcie słyszymy byka, na którego czekamy. W ostatniej chwili wychodzą trzy łanie i On! Jest właściwie ostatni moment na strzał. Obserwujemy byka - decyduję się na strzał. Byk zagarnia swoje łanie i obraca się na połeć, co daje mi możliwość strzału. Słyszę uderzenie kuli, ale byk niestety zgarbiony oddala się z miejsca strzału w kierunku lasu. Wydaje nam się, że zalega. Krzysztof, to doświadczony myśliwy i nie decyduje się od razu iść do byka. Dzwoni po kolegę Kubę, który ma wspaniałego posokowca. Czekamy na nich. Po dobrej godzinie idziemy wszyscy na zestrzał i niestety widzimy farbę z treścią żołądkową.
Po 250 metrach posokowiec dochodzi byka. Niestety strzał łaski rozbija się o gałęzie, byk wstaje i zaczyna uchodzić.
Kolega Krzysztof i Kuba dochodzili go przez trzy godziny i doszli do rzeczki - granicy obwodu. Dalsze szukanie zostawiają na jutro. Jutro też ma być drugi kolega z psem z Nadleśnictwa Józefów, który jest też świetnym tropowcem. Niestety całą noc pada deszcz. Drugi pies, który został puszczony tą samą drogą od zestrzału, dochodzi do tego samego miejsca w rzeczce granicznej i gubi trop. Przewodnik przenosi psa na drugą stronę rzeczki (po pas w wodzie), ale pies nie podejmuje tropu - 300 m w lewo, 300 w prawo i nic.
Po południu Kuba powtarza tę samą czynność po wejściowej stronie - pies znowu nie podejmuje tropu. Koledzy Krzysztof i Kuba po ponownym przeszukaniu całej okolicy poddają się, mówią że są już krańcowo wyczerpani.
Jednak Krzysztof na następny dzień postanawia zadzwonić do znajomego, który ma drona z aparatem termowizyjnym. Drona puszczają do góry przy rzece, gdzie psy straciły trop. Po kilku minutach lotu, dron fotografuje jedyną wysepkę na tej rzeczce oddaloną o 400 metrów od wejścia byka do wody. Byk leży na środku wysepki. Psy nie mogły złapać tropu w wodzie, więc dron tym razem stał się naszym sprzymierzeńcem.
Ja już obiecałem datek na Św. Antoniego. Wszystkim tą opowieść dedykuję i dziękuje bardzo Krzysztofowi, Kubie, kol. Wołkowi oraz pozostałym kolegom i dwóm wspaniałym psom, za tak ofiarne szukanie mojego byka.
Darz- Bór!

