Ta strona używa ciasteczek (cookies). Korzystanie z niej oznacza zgodę na ich używanie.

Polowania z moim Ojcem

Publikacja - "Myśliwiec Krakowski" nr 7 z roku 2016

W pierwszych polowaniach uczestniczyłem już jako mały chłopiec w wieku 5-6 lat. Było to w latach 1960-tych. I chociaż właściwie nie pamiętam pierwszego polowania, to już wówczas złapałem żyłkę myśliwską i całym sercem pokochałem łowiectwo.

Jednym z pierwszych było polowanie z moim ojcem na dzikie kaczki w Spytkowicach. Wówczas liczebność kaczek należała do imponujących.

Stałem na stanowisku z moim Ojcem. I wówczas w pamięci utkwił mi Jego piękny dublet do krzyżówki i cyraneczki. Uczestniczący w polowaniu myśliwi serdecznie gratulowali Ojcu, a ja dumny pierwszy raz na trokach dźwigałem kaczki.

Gdy miałem kilkanaście lat byłem już wytrawnym kibicem, naganiaczem i „wielkim myśliwym”. Na jednym z polowań na zające w obwodzie polno-leśnym w powiecie myślenickim, staliśmy z Ojcem na ostatnim stanowisku flanki. W dłoniach trzymałem użyczoną mi przez Ojca naładowaną dubeltówkę, gdy z młodnika na kilkanaście kroków wyskoczył dorodny szarak. Za pozwoleniem Ojca odbezpieczyłem broń, zmierzyłem się i oddałem strzał w kierunku zwierza. Niemal jednocześnie usłyszałem huk wystrzału i radosny okrzyk Ojca „synku to twój pierwszy zając!” Gratulacjom nie było końca.

W obecności myśliwych Ojciec pomalował mi czoło zajęczą farbą, jak każe myśliwski zwyczaj. Było to dla mnie pierwsze i najradośniejsze „myśliwskie odznaczenie”.

Wkrótce przyszły kolejne polowania z moim Ojcem. Pierwszego bażanta koguta upolowałem jako młodzieniaszek, stojąc przy Nim na polnym polowaniu w powiecie proszowskim. Ojciec dał mi strzelbę i nakazał obejść polem buraczanym, tytoniskiem i powrócić w jego stronę ziemniaczyskami. Wykonując polecenie wszedłem w pole ziemniaczane, częściowo już po wykopkach. Wtem spod nóg zerwał się „złotopióry”, mieniąc się skrzydłami w promieniach jesiennego słońca. Odgłos wystrzału przerwał jego lot. A ja z wielką radością przybiegłem do Ojca, który wzruszony serdecznie mi gratulował.

Pierwszego lisa upolowałem w wyjątkowych okolicznościach. Polowanie zbiorowe prowadził Ojciec. W kolejnym miocie zajął On mało korzystne stanowisko w miejscu ogniska, posiłku i postoju furmanek. Na stanowisku towarzyszyli nam teść mojego brata i przyszła bratowa. Ojciec dał mi swoją strzelbę mówiąc cicho: - „bądź czujny i nie spudłuj!”

Z oddali słychać było pokrzykiwania zbliżającej się naganki. Las późnojesienny, skąpany w słońcu grał różnymi pieśniami. Nagle słyszę głos Ojca: - „spokojnie tylko przymierz!”

Wtem dostrzegam jak kilkanaście kroków przede mną przemyka mikita. Przyłożyłem broń do ramienia, zmierzyłem i - strzał zatrzymał zwierza w biegu. Radość z pierwszego upolowanego lisa była ogromna.

Wielkim przeżyciem i radością były także polowania na kuropatwy z moim Ojcem. Na pierwszym, już samodzielnym polowaniu, weszliśmy w uprawę tytoniu podrywając liczne stadko. Równoczesne, szybkie strzały zlały się niemal w jeden odgłos. Okazało się, że razem strzeliliśmy po dublecie. Do dziś słyszę tamten furkof, zrywających się do lotu kuropatw i pamiętam tamtą radość.

Po uzyskaniu uprawnień selekcjonera zwierzyny płowej pojechałem z Ojcem na polowanie na rogacza. Przemierzaliśmy pola i różne rewiry lasu obserwując śródleśne i przyleśne łąki. Majowy, piękny, słoneczny dzień dodawał nam siły, a zapach lasu i śpiew ptaków budził chęci do życia.

Kiedy słońce schowało się na zachodnim brzegu lasu, zobaczyliśmy jak z tamtej strony w naszym kierunku podążał rogacz. Zacząłem go podchodzić. Kozioł zatrzymał się i stał jak zaczarowany. Przyjrzałem mu się dokładnie - był selekcyjny. Podniosłem broń, dokładnie wycelowałem i oddałem strzał. Po upolowaniu pierwszej zwierzyny grubej złom wręczył mi mój Ojciec, dopełniając obrzędu pasowania. Zgodnie z tradycją rogacz otrzymał ostatni kęs.

W 1986 roku, miesiąc po śmierci Ojca, stałem na pierwszych ciągach słonkowych w okolicach Jabłonki koło Baligrodu. Zachód słońca tego wieczora był wyjątkowo piękny. Sprzyjał rozmyślaniom. Zastanawiałem się, co będzie jak wyleci „długodzioba”.

Wokół teren był typowo słonkowy, podmokły i porośnięty olchą. Z nadzieją czekałem na pierwsze w życiu stonkowe ciągi. Ze wszystkich wieczornych ptasich pieśni starałem się wyłowić głos słonki „psykanie” i „chrapanie”. Gdy już zwątpiłem, czy zdołam go rozróżnić z wielu głosów kniei, zamilkły niemal wszystkie ptaki, a w zupełnej ciszy usłyszałem głos niepowtarzalny, niezapomniany dźwięki - niby gwizdanie, niby chrapanie.

Wtem królewski ptak przeleciał nad moją głową. Szybko złożyłem się i oddałem strzał, który przerwał wszystko. Upolowana słonka spadła nieopodal stanowiska. A ja poczułem radość i jakieś wewnętrzne przekonanie, że pierwszą słonkę upolowałem dzięki mojemu Ojcu.

Były to jednak inne czasy dla łowiectwa. Niegdyś polowania młodzieży, a nawet dzieci przy boku rodziców i dziadków stanowiły rodzinną tradycję, były wyróżnieniem i nagrodą.
Uczyły dojrzałości i odpowiedzialności.
Nie sposób zrozumieć, że współczesne prawo, pod naciskiem ekologicznych fanatyków i wszechobecnemu ekoterroryzmowi, dąży do zniweczenia wielowiekowych, historycznych myśliwskich tradycji, nie tylko poprzez odebranie możliwości małoletnim osobom towarzyszenia w polowaniach rodzicom i dziadkom, ale nawet zabraniając obserwowania polowania, poznawania polskiej przyrody, a zarazem kultywowania rodzinnych tradycji myśliwskich.

Adam Benedykt Bisping
Fot. arch. rodzinne A.B Bisping


Adam Benedykt Bisping jest przedstawicielem ziemiańskiej rodziny o wielopokoleniowych, bogatych myśliwskich tradycjach łowieckich, wieloletnim członkiem i łowczym KŁ „Darz Bór” w Krakowie. Jego ojciec Adam jest autorem książki „Nasze Massalany”, w której opisał rodzinną miejscowość, stanowiącą siedzibę ordynacji położonej w okolicach Grodna, a także zawarł liczne opowiadania łowieckie.