Ta strona używa ciasteczek (cookies). Korzystanie z niej oznacza zgodę na ich używanie.

Rykowisko w Somogyaplti - Węgry

Opowiadanie to dedykuję mojej żonie Basi.       

Jedziemy całą naszą grupą krakowsko-cieszyńską. Czyli organizator Jaś, Tadeusz, który nie poluje, Piotr, Jaś oraz Izio, Janio i ja.

My zawsze wyjeżdżamy w ostatniej chwili, tym razem jedziemy samochodem Izia. Izio zbiera nas po kolei: Janio, potem ja. Kierunek na autostradę A4, potem w Sośnicowicach kierunek na południe i droga nam szybko umyka. Nie wiem kiedy przekro-czyliśmy granicę polsko-czeską, a potem czesko-węgierską. Jazda autostradą w całej Europie prawie jednakowa. Wjeżdżamy na Węgry, kierujemy się do centrum Budapesztu, a potem kierunek na Balaton. W międzyczasie zaczynamy dzwonić do kolegów, czy są już na miejscu, czy trafili bez problemu. Okazuje się, że Jaś i Piotr są już na polowaniu. Telefony ich milczą, a podczas naszej drogi wyłania się piękny kolorowy zachód słońca.
Nagle telefon od Jasia - gdzie jesteście? - rykowisko jest wspaniałe, ja już strzelałem do kapitalnego byka, idziemy szukać, bo byk nie został w ogniu. Wszystko zaczyna się nam wydawać już bardziej emocjonujące. Proszę, żeby dał nam znać jak znajdą byka. Zapada noc, my dojeżdżamy do miejsca naszego postoju - miejscowość Somogyapati.

W pewnym momencie wydaje mi się, że jestem w Południowej Afryce - ośrodek myśliwski zupełnie jak w RPA o nazwie Togazda, o typowym południowoafrykańskim wyglądzie, położony nad stawem kilkusethektarowym. Ja w pokoju ląduję sam, Janio z Iziem też mają osobne pokoje. Na kolacji okazuje się, że Jaś i Piotr już strzelili po swoim byku. Dla nas polowanie dopiero się rozpoczyna, a Oni właściwie już kończą i mogliby wracać do domu. Następnie strzela byka Janio, Jaś oraz Izio. Ja na razie nie mam jeszcze żadnego spotkania, choć ryczących byków słyszę dużo. Dni uciekają bardzo szybko, Piotr musi już wracać. Janio idzie na dziki, bo byka już swojego ma. Z ambony strzela dubleta do dzików, wieczorem jest bardzo rozpromieniony i rozmowny.

Ostatni dzień. Byłem już w kilku miejscach, właściwie bez szans na dojście do strzału. Na dużym lesie, około 40 km od miejsca naszej bazy słyszałem ryczące byki, ale do żadnego nie udało się nam podejść. Później w polach kukurydzy dochodzimy tylko młode byki. Organizatorzy chcą nam dać większą szansę, organizują polowanie zbiorowe na byki. Śmieję się, że zbiorowo podczas rykowiska ja jeszcze nigdy nie polowałem. Robimy trzy pędzenia - w każdym są jelenie. Ale byka strzela Janio - drugiego oraz Izio. Strzelał jeszcze do jednego, ale w trudnej sytuacji i bykowi się udało.

Po nieudanym dla mnie polowaniu zbiorowym ostatni mój wyjazd. Jadę tym razem z zupełnie innym podprowadzającym, który pali papierosy przez co głowa zaczyna mnie już boleć. Zamiast do lasu czy w pola kukurydzy, jedziemy nad stawy do jakiegoś domu. Tam wita nas chyba jego żona, bardzo kuso ubrana***. Ja w pierwszej chwili myślałem, że on już z rozpaczy (żebym miał dobre wspomnienia z Węgier) pomylił sobie, po co ja tutaj przyjechałem.

Żona podprowadzającego podaje nam kieliszek wódki przez nich zrobionej, ja nie chce pić, ale myślę, że Polak Węgier dwa bratanki - to trudno. Po drugiej wódce wiem, że albo wyjdziemy z ich domu, albo będzie już tylko biesiada, a ja będę na węgierskim kazaniu zupełnie jak na tureckim.

Ale Węgier spogląda na zegarek i mówi: musimy iść, bo to już czas. Znajdujemy się na stawach rybnych nieczynnych, dochodzących do wysokiego lasu. Rozumiem że musimy iść groblą, która jest całkowicie zarośnięta szuwarami wzdłuż lasu. Po kilometrowej prawie przeprawie stajemy na grobli i Węgier mówi mi na migi, że mamy jeszcze 15 minut i zapala papierosa. Ja w tej chwili myślałem, że mnie szlag trafi, ale następna myśl jest, że po powrocie do Polski muszę jeszcze gdzieś pojechać na rykowisko - bo muszę zobaczyć byka.

W pewnym momencie widzę, że szuwary zaczynają się inaczej łamać i na 25 metrów z szuwarów pokazuje mi się wieniec kapitalnego byka. Ja wolno podnoszę broń do ramienia, łapię byka w lunetę i w tym momencie widzę, że byk poczuł wiatr i oddaje skok do ucieczki. Ja z przyrzutu go łapię w szuwarach i strzelam. Po strzale słyszę głośny tupot jelenia i po chwili wszystko ucichło. Serce bije mi jak parowy młot, pomału idę na miejsce strzału. Węgier idzie za mną i coś mruczy pod nosem. Na zestrzale widzę, że byk nierówno uciekał, co daje mi trochę szansy. Farby niestety nie ma. Ja chcę iść dalej za tropem, ale Węgier mnie powstrzymuje - nie wiem dlaczego. Wracamy do domu mojego podprowadzającego. Żona jego jest już trochę bardziej ubrana, ale może zrobiło się już zimno, choć mnie jest gorąco. Teraz bez oporu piję nalewkę węgierską, jedną i drugą. Po chwili przyjeżdża pomocnik mojego przewodnika i wracamy na to samo miejsce.

Okazuje się, że byk uciekł w mokradła i bagna głębokości kilku metrów. Pomocnik ubiera wodery i przyczepiony do liny wędruje za tropem mojego byka. Ich rozmowę tylko rozumiem po gestach mojego podprowadzającego, który swojego pomocnika trzyma na linie. Po pół godzinie w kompletnej już nocy wraca pomocnik z wiechcią trzcin pomalowanych farbą - ale byka na razie nie ma.

Po powrocie dowiaduję się, że Janio strzelił trzeciego byka. Na drugi dzień my wszyscy wyjeżdżamy, a pogoda powoduje niemożliwość szukania mojego byka.

Po powrocie do Krakowa e-mailem po trzech dniach otrzymuję wiadomość. Gospodarze musieli spuścić wodę z tych rozlewisk ile się da i wtedy zdołali wyciągnąć mojego byka.

Byk jest największym ze strzelonych przez całą naszą grupę. Został wyceniony na 202,24 pkt CIC - waga 9,14 kg - srebrny medal.


*** tu kiedyś będzie szerszy opis...